środa, 1 grudnia 2010
Paradise Lost - Gothic
(CD, Peaceville Records 1991)
Nieetyczne jest recenzowanie wydawnictwa, które się uwielbia. Niemożliwym jest opisanie dźwiękowego orgazmu, który trwa przez wieczność, którą zwykło nazywać się świadomym życiem. Nielegalnym jest krytyczne podejście do dzieła, które niczym groźba nadciągającej lawiny nie pozostawia możliwości skupienia się na czymkolwiek innym. Niepotrzebna i nieskuteczna jest więc próba oceny, jeśli wiadomo, że 100% to za mało. Daremnym wydaje się więc wysiłek opisania wrażeń z rozpoczętej przyciskiem na pilocie odtwarzacza auralnej orgii. Ale zaraz, przecież to doom metal, „metal zagłady”… Czy nie o to w tym wszystkim chodzi? Owszem, ale lawiny, Damoklesowe miecze, odległy grzmot nadciągającej burzy, ryk sztormowej fali – to nadal mizerne porównania.
Raj Utracony (notabene z patrii Miltona) dokonał rzeczy niemożliwej – ustanowił standard gatunku, który nadal jest szczytem nie do zdobycia nie tylko dla naśladowców i kontynuatorów, ale i innowatorów próbujących znaleźć swą niszę na śmiercio-zagładniczej scenie. Rozpacz, strach i oddech śmierci na kilkunastu gramach tworzywa sztucznego.
Tytuł albumu może być dzisiaj nieco mylący. Gotyckość w muzyce pojmowana jest współcześnie jako post-punkowe uwielbienie dla rzeczy dziwnych, tajemniczych, mających związek z emocjami, uczuciami. To epatowanie kiczem, odmiennością, romantycznym niespełnieniem. To już raczej świat nastolatek znany z filmowej i książkowej trylogii Zmierzchu. Paradise Lost użyło słowa Gothic w jego pierwotnym, najstarszym aspekcie – gotyk jako epoka historyczna, nurt w sztuce i świadomości średniowiecza. Wszechpotężny Bóg, który wcale nie ma zamiaru się litować nad wiernymi zbaczającymi z jedynej słusznej ścieżki absolutnej wiary. Mroczne gmachy kościołów zaprojektowane tak, aby epatując monumentalnym strachem, odciągnąć ludzi od zła. To musi budzić wrażenie nieuniknioności ludzkiego losu – o tym śpiewa Nick Holmes. To jest esencja doom metalu w jego – wtedy rozpoczynającym karierę - mariażu z death metalem.
Z warstwą muzyczną swego opus magnum czwórka z Halifax także poradziła sobie niezgorzej. Niektórzy recenzenci twierdzą, że produkcja pozostawia wiele do życzenia, bo jest płaska, sucha i piwniczna. Ale mi się właśnie taka podoba, bo pasuje do klimatu. Akurat ta piwnica to komplement – dodaje nieco wilgotnego mroku średniowiecznych wnętrz. Greg Mackintosh wychodzi sam z siebie opuszczającymi jego instrument niesamowitymi solówkami, których styl jest niepowtarzalny i rozpoznawalny. Bębniarz daje czadu – ale nie prędkością – warto przysłuchać się stosowanym przejściom i częstym zmianom tempa.
Krążkowi Gothic naprawdę nic nie brakuje – to dojrzały owoc współczesnej muzyki biorącej na warszat motywy zagłady, zła i bezdennego smutku. Wyzywam na szable każdego, kto myśli inaczej, niż wyżej napisałem. Chętni?
Lista utworów:
1. Gothic
2. Dead Emotion
3. Shattered
4. Rapture
5. Eternal
6. Falling Forever
7. Angel Tears
8. Silent
9. The Painless
10. Desolate
Długość: 39:24
Ocena: 10/10
Subskrybuj:
Posty (Atom)