BLOG POŚWIĘCONY MUZYCE DOOM METALOWEJ. RECENZJE. HISTORIA. NOWE TRENDY.








Szanowni Czytelnicy

Riders of Endtime poświęcony jest muzyce doom metalowej, ale postrzeganej raczej przez wymiar jej współczesnych, ekstremalnych gatunków. Blogi wyrażają preferencje, opinie i poglądy ich autorów. Dlatego też nie ukrywam, że dobór treści jest subiektywny, a może i tendencyjny. Ze względu na muzyczne zainteresowania, będę ciążył w kierunku nieco bardziej "abrazyjnych" podgatunków pozbawionego nadziei (ale nie beznadziejnego) metalu. Wczesny death/doom, muzyczna ekstrema drone/doom oraz koktajl zagłady z błotem, głównie z okolic Nowego Orleanu to tematyka kluczowa dla bloga.

Skupiam się głównie na recenzjach, staram się w kilku słowach przekonać do lub odradzić zapoznanie się z wybranym wydawnictwem. Poprzez odkrywanie, publikowanie, zachęcanie staram się przekonać, że doom metalu warto słuchać. Że mimo ograniczonego zasięgu i grona słuchaczy, warto odnaleźć w tym gatunku mrocznej sztuki czegoś dla siebie.


Krzysztof Koper, urai






czwartek, 11 marca 2010

Forgotten Tombs - Songs To Leave


(CD, Selbstmord Services, 2002)

Recenzowanie słabych płyt uważam za stratę czasu. Jedyną korzyścią płynącą z takiego działania jest możliwość uruchomienia całego dosępnego arsenału nieparlamentarnych stwierdzeń, układających się w okrutną litanię miażdżącej krytyki. Nieco inaczej wygląda kwestia „średniaków”. Ich przeciętność skutecznie kamufluje je w tłumie im podobnych, a jeżeli trafią już pod nóż recenzenta, cała operacja sprowadza się do wypisania szeregu odkrytych zalet i wad i niezbyt entuzjastycznego podsumowania. Dlatego zawsze z niekłamaną chęcią i chorym uśmiechem na ustach przystępuję do odkrywania przed szanownymi czytelnikami tajemnic wydawnictw, które uznaję za godne wysłuchania. Dzielę takowe na trzy kategorie: płyty, które wstrząsnęły światem, lub choćby jego fragmentem, absolutne wyznaczniki gatunku; kolejna klasa to płyty, którym być może zabrakło iskry geniuszu, ale które bronią się same, będąc w dużym stopniu odzwierciedleniem opisywanych ideałów; oraz te, które są po prostu świetnie napisane i wykonane, kreując dla słuchacza wartość dodaną w postaci garści ciekawych pomysłów.

Biorąc pod lupę black/doom metalową hybrydę, zwaną niekiedy dark metalem, od nazwy pierwszej płyty niemieckiego Bethlehem, to o ile ten właśnie krążek zaliczyłbym bez wahania do tej pierwszej kategorii, o tyle Songs to Leave Włochów z Forgotten Tomb plasuje się w klasyfikacji tuż poniżej, chwalebnie reprezentując nurt nihilistyczno-depresyjno-mizantropijnej muzyki.

A dlaczego tak? Ponieważ to co słyszymy jest prawdziwe, naturalne, sugestywne i jakże namacalne. Czujemy ból i cierpienie, wykrzywiamy twarz za każdym ohydnym skrzekiem wokalisty, każde szarpnięcie struny jest jak przekręcenie wbitego w ciało śrubokręta. Odruchowo chwytamy się płynących melodii, próbując uśmierzyć mękę, ale to tylko jakoby morfina dla umierającego. Jeśli mieliście okazję wysłuchać kultowej Death-Pierce Me Silencera, jesteście sobie w stanie to wyobrazić. Chory festiwal na pograniczu szaleństwa, czarna sztuka dla samobójców.

Duża różnorodność, poczynając od ciężkiego i wolnego Entombed by Winter, z wulgarnie przesterowanymi wokalami a la Burzum; młócącego eter Steal My Corpse czy długaśnego, epickiego Disheartenment, w którym jednoczą się motywy melodyczne z pozostałych utworów. I mimo, że na początek płyta uderza swoją dysharmoniczną estetyką, po czterdziestu siedmiu minutach odczuwa się niepokój i żal, że to już koniec. Ponownie naciska się przycisk odtwarzania, a później znowu, i znowu… to wciąga, uzależnia jak heroina, nie daje o sobie zapomnieć.

Udręczeni szarą rzeczywistością słuchacze, proponuję wam cios miłosierdzia w postaci Songs to Leave, katujcie się w domu, w parku i ocierajcie w tramwaju, mąćcie swój spokój ducha notorycznie i nieubłaganie. Będzie super, jeśli znajdziecie reedycję Adipocere Records z 2005 roku – dostaniecie digipak z ciekawszą okładką i krążek z bonusowym kawałkiem.


Lista utworów:

1. Entombed by Winter
2. Solitude Ways
3. Steal My Corpse
4. No Way Out
5. Disheartenment

Długość: 47:36

Ocena: 9/10


sobota, 6 marca 2010

Wormwood – Requiescat


(CD, Arm Records / Legion Records, 2000)

Koniec świata w roku 2000 nie nastąpił. Ale i tak było zabawnie… Wyszło kilka ciekawych płyt, wyszło kilka, o których dowiaduję się dopiero teraz, siedem wiosen później. I tu mała refleksja – dany rok, pod kątem nasycenia jakościowymi wydawnictwami uczciwie możemy ocenić dopiero wtedy, gdy jesteśmy pewni, że nic wartościowego nie umknęło naszej uwadze. A okazać się tak może na przykład wtedy, gdy przy okazji wychodzącej właśnie płyty X zaczynamy grzebać w dyskografii kapeli, i natrafiamy na ukrytą w mule historii perełkę.

Taką jak Requiescat, pełnopłytowy debiut mało znanego nawet krajanom Wormwood. Ot, sludge, można by powiedzieć, ultraciężkie gitary, wściekły bas, darcie ryja do biednego mikrofonu. Ale zaraz, zaraz, coś tu nie gra… a w zasadzie gra. Klawisze? I to jak użyte! Nie jakieś tam plumkanie dla zapchania dziur, to soczysta kwintesencja stylu Wormwood. Wszechstronnie utalentowana, pani Lara Haynes Freed wymiata na swojej desce do prasowania takie tła i melodie, że aż się skóra marszczy na piętach. Sami oceńcie intro do Seven. Straszny schiz, chyba odstawię narkotyki. Ale na poważnie: to naprawdę unikatowe w tej konwencji artystycznej; jakoś nikt wcześniej (a nawet później) nie pomyślał, żeby dodać agresywnej muzyce takiego mistycznego kopa.

Ale nawet bez tej obłąkańczej stylistyki mrocznego horroru, mamy na talerzyku zacny kawał soczystej, pikantnej nienawiści. Niemożliwej do ujarzmienia nawet przy pomocy pokrętła głośności, bo nie jest to wyidukowany za pomocą intensywności szumu w tle i kręconych przez skacowanych kamerzystów teledysków słomiano-zapałczany gniew całej tej rzeszy mallcore’owych beztalenci. Trzeba dać z siebie więcej, niż tylko durną gębę do gazety, żeby stworzyć choćby pozory prawdziwości i osobistego poparcia dla przekazywanych treści.

No a na koniec, w ramach wyjaśnień – słowo wormwood oznacza po prostu stary dobry piołun, niezawodne ziółko na robaki wszelkiej maści, ale nie tylko - główne skojarzenie dotyczy produkcji pewnego niezwykle popularnego wśród fin-de-siecle’owej cyganerii trunku. Podobno w dużych ilościach powoduje zaburzenia psychiczne. Miejmy nadzieję, że chociaż muzyka spod znaku złego zielska jest… niegroźna…?



Lista utworów:

1. Screwtape
2. Resurrect
3. Nothing
4. Descendant
5. The Endless Search for Food
6. Requiescat
7. Circus
8. Seven
9. Out Cold
10.Soundtrack

Długość: 41:51

Ocena: 8/10