BLOG POŚWIĘCONY MUZYCE DOOM METALOWEJ. RECENZJE. HISTORIA. NOWE TRENDY.








Szanowni Czytelnicy

Riders of Endtime poświęcony jest muzyce doom metalowej, ale postrzeganej raczej przez wymiar jej współczesnych, ekstremalnych gatunków. Blogi wyrażają preferencje, opinie i poglądy ich autorów. Dlatego też nie ukrywam, że dobór treści jest subiektywny, a może i tendencyjny. Ze względu na muzyczne zainteresowania, będę ciążył w kierunku nieco bardziej "abrazyjnych" podgatunków pozbawionego nadziei (ale nie beznadziejnego) metalu. Wczesny death/doom, muzyczna ekstrema drone/doom oraz koktajl zagłady z błotem, głównie z okolic Nowego Orleanu to tematyka kluczowa dla bloga.

Skupiam się głównie na recenzjach, staram się w kilku słowach przekonać do lub odradzić zapoznanie się z wybranym wydawnictwem. Poprzez odkrywanie, publikowanie, zachęcanie staram się przekonać, że doom metalu warto słuchać. Że mimo ograniczonego zasięgu i grona słuchaczy, warto odnaleźć w tym gatunku mrocznej sztuki czegoś dla siebie.


Krzysztof Koper, urai






sobota, 26 grudnia 2009

Cemetary - An Evil Shade of Grey


(CD, Black Mark Production 1992)

Zespół Cemetary tworzy death/doom metal lat dziewięćdziesiątych (z naciskiem na death) czerpiąc pełnymi garściami z kanonów metalowych klasyków lat osiemdziesiątych. Thrashowy przytup, punkowe nastawienie wczesnego black metalu, przejścia i solówki w stylu Chucka Schuldinera. Przynależności gatunkowej nie broni na pewno żwawa rytmika sekcji perkusyjnej, lecz nisko nastrojone, brzmiące jak zestrzelony Messerschmitt pędzący na spotkanie z poziomem zero gitary. Pierwsza fala skandynawskiego death metalu zawdzięcza sporo słynnym poprzednikom, co wyraźnie słychać na An Evil Shade of Grey.

Złowrogie szarpnięcia strun, złowrogi zaśpiew przodkowego i kroczące jak stado demonów bębny. Wszystko zgrane i zdyscyplinowane jak doborowy oddział piekielnej kawalerii. Jeśli już mowa o konnicy, nie zabrakło również szczypty ułańskiej fantazji. Utwory na An Evil Shade of Grey charakteryzują się znaczną progresją motywów przewodnich. Solidną z technicznego punktu widzenia osnowę przeplatają różnobarwne wątki muzyczne. Od trupio białych, przez smętną szarość do pulsującej nihilizmem czerni.

Niezłe opanowanie monochromatycznej kolorystyki to mocny punkt szwedzkich muzyków. Solidny poziom wykonawstwa prezentowany jest od pierwszej do ostatniej minuty nagrania.

Bardzo dobry, wpadający w ucho i dość „rozrywkowy” materiał. Koncertowy pewniak pędzący do przodu jak przecinak po dziurawym całunie konserwatyzmu i puryzmu speców od szufladkowania. To jedna z tych płyt, którą nazwać by można „przejściową”. To ogniwo łączące dwa niezależne od siebie kilka lat wcześniej podgatunki, jak brakujące ogniwo łączące małpę z człowiekiem. Karolu Darwinie, gdybyś żył nadal, dałbyś spokój ziębom z Galapagos i przesłuchawszy pierwszy pełnometrażowy krążek Cemetary, oparł swoje wielkie dzieło na zgoła odmiennych dowodach.

Lista utworów:

1. Dead Red
2. Where the Rivers of Madness Stream
3. Dark Illusions
4. An Evil Shade of Grey
5. Sidereal Passing
6. Scars
7. Nightmare Lake
8. Souldrain

Długość: 36:00

Ocena: 8/10

Toadliquor - The Hortator's Lament


(CD, Southern Lord, 2003)

Toadliquor od kilkunastu lat zdobywa szlify w muzycznym podziemiu, przez cały ten czas jakby na złość nic nie wydając – choć krążą plotki o kilku winylach, niemożliwe jest potwierdzenie ich istnienia. Aż tu nagle, ni stąd, ni zowąd, Southern Lord ogłasza istnienie drużyny z Kalifornii całemu światu. Na plastikowy krążek udało się wepchać siedemdziesiąt dwie minuty niepublikowanego wcześniej materiału, a do zrobienia okładki zgłosił się sam Stephen O’Malley.

Zawsze twierdziłem, że warto słuchać doom metalu, bo nie jest to pojęcie jednoznaczne, ale gatunek rozległy i synkretyczny - mamy cały wachlarz możliwości, od finezyjnych, neoklasycznych arii zaczynając, na infradźwiękowych anty-muzycznych molochach kończąc. Można więc powiedzieć, że muzycy chcący dołożyć swoją cegiełkę do tego ponurego gmachu muszą być świadomi istnienia imperatywu oryginalności, konieczności wprowadzania do swoich dzieł elementów odróżniających ich od „konkurencji”. Cieszę się, że Toadliquor też to wiedział i wykonał kawał dobrej roboty. Brawa także dla Grega Andersona za wyławianie takich perełek.

Ale perełka kojarzy się z czymś pięknym, delikatnym – czego akurat o The Hortator’s Lament powiedzieć nie można. Typowa dla sludge’u bezcelowa agresja sprawia, że pierwsza osoba, która natknie się na gorliwego słuchacza ma szansę oberwać po prostu za to, że żyje. Dzięki całkiem niezłej jakości nagrania słychać towarzyszące muzyce ponure odgłosy tła, katowane gitary, echo wrzeszcząco-wyjącego wokalu i dzikie wrzaski w tle. Widać, na trzeźwo lepiej by tego nie zagrali. Ale zaznaczam, nie ma tu mowy o chaotycznym bełkocie, jest w tym akustycznym bigosie pewna metoda. Bo prawdę mówiąc, jak na kompilację nagrań z nieco ponad dziesięciu lat, brzmi to zadziwiająco spójnie, jak gdyby przeznaczeniem tych dwunastu kawałków było następować tuż po sobie. Pierwsze cztery utwory brzmią wręcz jak poszczególne części makabrycznej symfonii. I tu moja kolejna uwaga: ta ponad godzina to nie tylko rwanie strun i nieludzkie ryki, znajdziemy tu nawet wystylizowane na sludge’ową modłę klasyczne motywy z Richarda Straussa (Also Sprach Zarathustra; fragment znany także z Odysei kosmicznej 2001 Stanleya Kubricka) czy zagrany w duecie gitary i trąbki tytułowy utwór.

Lirycznie, no cóż, nie jest to nowość, że słowa się z tego bełkotu nie da wyłowić, ale nie to jest najważniejsze. Istotny jest klimat budowany krok po kroku przez muzykę Toadliquor, wkradający się do jaźni nausznego świadka niczym stado wygłodniałych karaluchów. Wyżerają mózg powoli, raz za razem, i ciągle od nowa, niczym orzeł Prometeuszową wątrobę.

Normalni ludzie po The Hortator’s Lament nie sięgną, zachęcam przede wszystkim nienormalnych lub tych, dla których Grief czy EyeHateGod to chleb powszedni. Świeżutki chlebuś dla nieśmiertelnej duszy, ma się rozumieć.

Lista utworów:

1. (Opening Section Of) Inter-Stellar Space
2. Gnaw
3. Charred
4. Fratricide: A Requiem
5. Survival Is the Fittest
6. Swarm
7. Tenderloin
8. Nasil
9. Also Sprach Zarathustra
10. Tatterdemalion: The Gladiators' Debasement Before Cain
11. (Second Continuing Sections Of) Inter-Stellar Space: Love
12. The Hortator’s Lament

Długość: 71:56

Ocena: 7/10

poniedziałek, 21 grudnia 2009

Spina Bifida - Ziyadah


(CD, Adipocere, 1993)

Utalentowani Ale Zapomniani – Spina Bifida. To jedna z tych grup, która wypłynęła na fali death/doomowego szaleństwa na początku lat dziewięćdziesiątych. To były naprawdę złote czasy dla brutalnego, surowego d/d - nie było jeszcze żadnych muzycznych Bolków i Lolków, królów klawiszowego szaleństwa i melancholijnej ściemy. Było natomiast mrocznie, ponuro i abstrakcyjnie. I w tym strumieniu pływała również rybka Ziyadah.

Spodziewać się możemy mniej więcej czegoś w stylu Dusk lub wybryków innych holenderskich tuzów d/d z tego okresu, jak The Gathering czy Castle. Oszczędna, ale konkretna instrumentalistyka, postrzępione solówki, złowrogie wokale i duży nacisk na utrzymanie rytmiki. Po prostu esencja oldschool’owego grania, dzisiaj już nie do powtórzenia, niestety. Płyta raczej dla fanów wczesnego stylu d/d – pozostałym może wydać się zbyt mało różnorodna lub nużąca.

Dużym plusem jest bardzo dobra jakość nagrania – poszczególne instrumenty nie wychylają się przed orkiestrę, całość brzmi solidnie, jak na rasowy doom przystało.

Na koniec warto zdemaskować te dziwne nazwy: spina bifida to po polsku rozszczep kręgosłupa, groźna wada rozwojowa, objawiająca się niezamknięciem kanału kręgowego na dowolnym odcinku kręgosłupa, a więc narażeniem rdzenia kręgowego na uszkodzenie. Ziyadah natomiast to rozległy, zewnętrzny dziedziniec meczetu, charakterystyczny dla budownictwa sakralnego we wczesnym okresie Islamu. Jak się ma jedno do drugiego, ciężko powiedzieć, ale brzmi cool.

Lista utworów:

1. Intro
2. Witchfire
3. Reverse
4. Purest Queen
5. Individual
6. Aimless
7. Gotterdamerung
8. Verdich
9. Die
10. Outro

Długość: 39:04

Ocena: 7/10

Crowbar – Sonic Excess In Its Purest Form


(CD, Spitfire Records, 2001)

Kirk Windstein jest wielkim człowiekiem. Dosłownie, i w przenośni. Od siedemnastu lat napędza swą niespożytą energią perfekcyjnie naoliwioną maszynę zwaną Crowbar, kapelę z pierwszej ligi sludge metalu, udziela się także w nowoorleańskiej supergrupie Down oraz nieco ostrzejszym, punkowym Valume Nob.

Crowbar to jedna z tych kapel, których rozwój możemy ukazać jako rosnącą funkcję jakości w wymiarze czasu. Każde kolejne wydawnictwo podnosi poprzeczkę coraz wyżej, celując w przybliżający się szybko punkt muzycznej perfekcji. Uświadczymy tego szczególnie na siódmym studyjnym albumie grupy: „Sonic Excess In Its Purest Form”, który uważam za zdecydowanie najlepszy w ich karierze, lśniący niczym perła w koronie, niczym dojrzały owoc uginający gałąź sludge metalowego drzewa.

Mocne wejście w postaci „The Lasting Dose” i już wiemy, że kompromisów nie będzie. Zaatakowani przez monstrualne riffy i usidleni potężnym, ale czystym wokalem Kirka nie mamy już drogi ucieczki:

Sometimes I need the fuel I drain from you
That lasting dose turns cold and blue…


Biedny słuchaczu, właśnie w tym momencie drgasz w konwulsjach jak różowy króliczek bez baterii popularnej marki, a resztki twoich sił witalnych ulatniają się przez szpary w oknach i odpływają przez kratki ściekowe…

Po czterech ciężkich minutach są może dwie-trzy sekundy przerwy, i wtedy Crowbar jeszcze mocniej przykręca śrubę. Zabójcza dawka amerykańskiej agresji, zakończona jednak bardzo melodyjnie i hipnotycznie. Kolejne dwa kawałki to tradycyjny doom, wybuchowo zmiksowany z elementami kompozycji typowych dla kapel takich jak Soilent Green czy Superjoint Ritual. Można powiedzieć „doomcore”. Nie dziwi więc, że taka nazwa została już ukuta przez znawców sceny.

Nie chcąc skłamać, powiem, że nie ma na płycie słabych utworów, ale wśród nich szczególnie wyróżniają się „Counting Daze” i „It Pours From Me”, oddzielone od siebie krótką, akustyczną balladą „In Times of Sorrow”, budującą chwilę spokoju i zadumy.

Turn my vision to the black night sky
Losing focus and I don't know why
Empty bottle and a razor blade
No use cleaning up the mess I made…


Prosto, ale nie prostacko, dosadnie, ale nie wulgarnie… Liryki na „Sonic Excess…” dają dużo do myślenia, wyczuwa się w nich pewną pisarską „uczciwość”, nawet próby moralizatorstwa. Typowe dla muzyki hardcore’owej, prawda? W ten sposób znowu wracamy do pojęcia „doomcore”. Co za dziwaczna kombinacja, powiedzą Ci, którzy myśleli o doom metalu jako możliwym do przemieszania wyłącznie z heavy, death czy blackiem. Odpowiem tak: nie bójcie się, doomcore w wykonaniu Crowbar to nie potworek w rodzaju dancepop, to naprawdę kawał dobrej muzyki. Której Wam i sobie życzę jak najwięcej.

Lista utworów:

1. The Lasting Dose
2. To Build a Mountain
3. Thru the Ashes (I've Watched You Burn)
4. Awakening
5. Repulsion in Its Splendid Beauty
6. Counting Daze
7. In Times of Sorrow
8. It Pours From Me
9. Suffering Brings Wisdom
10. Failure to Delay Gratification
11. Empty Room

Długość: 45:31

Ocena: 9/10

Funeral – In Fields of Pestilent Grief


(CD, Nocturnal Music, 2002)

Wbrew nazwie zespołu i jego wczesnych dokonaniach, na swoim pierwszym w tym tysiącleciu opusie norwescy mistrzowie serwują nam melodyjny, transcendentny i głęboko emocjonalny death/doom. Jak gdyby preludium do tragicznego odejścia basisty Einara Fredriksena.

Gęsty strumień muzyki, bardzo esencjonalne brzmienie, absolutna negacja ciszy... co nie oznacza, że nachalnie koncentruje na sobie wszystkie wolne rezerwy uwagi słuchacza. Odstępy między uderzeniami perkusji i riffami wypełnia niebiański wokal Hanne Hukkelberg. Żadnej szorstkości i chropowatości, żadnych abrazyjnych growli (jeden wyjątek), tylko czysty, nieskażony śpiew. Wieloaspektowość, wyrażająca się w licznych meandrach i auralnych dygresjach. Mroczne lśnienie głębokiej melancholii.

Introspektywne liryki, których natura jest całkowicie niezgodna z rozumianym w psychologii terapeutycznym celem badań samoświadomości. Nieuleczalna melancholia podkreślona przez bezowocne inwokacje do wyimaginowanego boga, niespełnionej miłości. Poczucie winy i na zawsze straconej szansy. Wysublimowane, melodyjne riffy jak gdyby wyrażające przemożną tęsknotę za bliskością i spaczonym sensem istnienia. Lecz nie jest to niemy krzyk, to prawdziwie epickie, niezwykle patetyczne misterium żalu i rozpaczy. Cisza jako popularny środek wyrażania pustki i autodestrukcyjnej niemocy wyraźnie nie znalazła zastosowania na tym albumie Norwegów.

Konwencja większości utworów jest bardzo podobna, co nie oznacza, że razi powtarzalność charakterystycznych dla płyty motywów. Swą odmiennością wyróżniają się natomiast trzy kawałki – tytułowy, krótki klawiszowy opus; podniosły, elektroniczny epilog oraz poprzedzający go „Vile Are the Pains”, przywodzący na myśl wczesną wizję gatunku death/doom – żwawsza rytmika, proste zagrywki, growlujący wokalista oraz przerywnik w postaci nieco przaśnej klawiszowej solówki a la Cradle of Filth.

Krótko mówiąc - jest to album, z którym niewątpliwie warto się zapoznać. Mocny zastrzyk rasowego doom metalu dla zaprawionych w bojach i całkiem dobre miejsce, aby zacząć przygodę z gatunkiem dla tych, którzy tkwią w nieumyślnej zapewne ignorancji.

Lista utworów:

1. Yield to Me
2. Truly a Suffering
3. The Repentant
4. The Stings I Carry
5. When Light Will Dawn
6. In Fields of Pestilent Grief
7. Facing Failure
8. What Could Have Been
9. Vile Are the Pains
10. Epilogue

Długość: 54:33

Ocena: 8/10

Sempiternal Deathreign – The Spooky Gloom


(LP, Foundation 2000, 1989)

Dla koneserów death/doom metalu ta płyta to jak szczątki Lucy dla antropologów – z której strony nie spojrzeć, jest to jedyne pełnometrażowe wydawnictwo utrzymane w stylistyce d/d wydane przed rokiem 1990…

A jednak pozostaje nieznane – istnieje ku temu kilka powodów. Po pierwsze, promocja, a w zasadzie jej brak. The Spooky Gloom wyszła pod szyldem małego wydawnictwa, w niewielkiej liczbie egzemplarzy. Po drugie – natychmiastowy rozpad zespołu. Po trzecie – o tówrczości Sempiternal Deathreign ma pojęcie pewna grupa ludzi, ale kojarzy ją jednoznacznie z death metalem, ewentualnie z drobnymi nietypowymi naleciałościami.

I może nie do końca słusznie – owszem, około jednej trzeciej długości wydawnictwa stanowią zakrapiane thrashem galopady, ale pozostałe dwadzieścia minut to, moim zdaniem, death/doom na niezłym poziomie. Wolne i średnie tempa, odpowiedni ciężar gitar, wokale w normie – wszystko to tworzy ponury, niepokojący, ale i surowy klimat, tak charakterystyczny dla wczesnego d/d.

Całość rozpoczyna wznoszący się, melodyjny riff, po krótkiej chwili zaczyna akompaniować mu sekcja rytmiczna, aby zaraz stłamsić go pod lawiną blastowej kanonady. Szybkie, bzyczące wejście gitary w stylu Slayera czy Death Angel stanowi preludium dla wokalisty. Jeszcze dwie minuty rąbanki i ropoczyna się pierwszy „wolny moment” na płycie. Kilka minut bujania i krótkich solówek a la Hellhammer przygotowuje nas na pozycję numer dwa w menu – Resurrection Cemetery. Zarówno on, jak i przedostatni Unperceptive Life to dwuminutowe, wysokoenergetyczne dawki skompresowanej brutalności i szybkości. Pozycje zdecydowanie nieobowiązkowe. Ale już kolejny, jedenastominutowy moloch to esencja stylu SD. Tym razem początek akustyczny, nawet kilka mocnych stuknięć w klawisze oznajmia wjazd majestatycznego, rozciągłego riffu. Kilkunastosekundowy przerywnik w postaci szybszej jego interpretacji i znowu zwalniamy. Gitara zaczyna dominować, gubi na moment perkusję, by za chwilę zrobić tło dla wokalisty. I tak już kawałek zdąża ku końcowi, przerwany jeszcze dwoma gwałtownymi przyspieszeniami, w tym finałowym.

Dying Day to walec z lekko rockowym, pozytywnym wręcz zacięciem, które później zmienia charakter na death/doomową bezkompromisowość. Kończy się to wszystko, jak można się domyślić, galopadą. The Spooky Gloom zamyka utwór tytułowy, podsumowujący wszystkie użyte wcześniej motywy. Choć niestety korzystny finisz psuje gardłowy, zaczynając wydawać z siebie jakieś durne pohukiwania.

Przyznaję siódemkę, nie ukrywam, że także ze względu na sympatię dla pionierów. Ale oczywiście właściwą ocenę pozostawiam słuchaczom – jeśli tylko rzeczone wydawnictwo zdobędziecie…

Lista utworów:

1. Creep-O-Rama
2. Resurrection Cemetery
3. Devestating Empire Towards Humanity
4. Dying Day
5. Unperceptive Life
6. The Spooky Gloom

Długość: 35:17

Ocena: 7/10