BLOG POŚWIĘCONY MUZYCE DOOM METALOWEJ. RECENZJE. HISTORIA. NOWE TRENDY.








Szanowni Czytelnicy

Riders of Endtime poświęcony jest muzyce doom metalowej, ale postrzeganej raczej przez wymiar jej współczesnych, ekstremalnych gatunków. Blogi wyrażają preferencje, opinie i poglądy ich autorów. Dlatego też nie ukrywam, że dobór treści jest subiektywny, a może i tendencyjny. Ze względu na muzyczne zainteresowania, będę ciążył w kierunku nieco bardziej "abrazyjnych" podgatunków pozbawionego nadziei (ale nie beznadziejnego) metalu. Wczesny death/doom, muzyczna ekstrema drone/doom oraz koktajl zagłady z błotem, głównie z okolic Nowego Orleanu to tematyka kluczowa dla bloga.

Skupiam się głównie na recenzjach, staram się w kilku słowach przekonać do lub odradzić zapoznanie się z wybranym wydawnictwem. Poprzez odkrywanie, publikowanie, zachęcanie staram się przekonać, że doom metalu warto słuchać. Że mimo ograniczonego zasięgu i grona słuchaczy, warto odnaleźć w tym gatunku mrocznej sztuki czegoś dla siebie.


Krzysztof Koper, urai






sobota, 6 marca 2010

Wormwood – Requiescat


(CD, Arm Records / Legion Records, 2000)

Koniec świata w roku 2000 nie nastąpił. Ale i tak było zabawnie… Wyszło kilka ciekawych płyt, wyszło kilka, o których dowiaduję się dopiero teraz, siedem wiosen później. I tu mała refleksja – dany rok, pod kątem nasycenia jakościowymi wydawnictwami uczciwie możemy ocenić dopiero wtedy, gdy jesteśmy pewni, że nic wartościowego nie umknęło naszej uwadze. A okazać się tak może na przykład wtedy, gdy przy okazji wychodzącej właśnie płyty X zaczynamy grzebać w dyskografii kapeli, i natrafiamy na ukrytą w mule historii perełkę.

Taką jak Requiescat, pełnopłytowy debiut mało znanego nawet krajanom Wormwood. Ot, sludge, można by powiedzieć, ultraciężkie gitary, wściekły bas, darcie ryja do biednego mikrofonu. Ale zaraz, zaraz, coś tu nie gra… a w zasadzie gra. Klawisze? I to jak użyte! Nie jakieś tam plumkanie dla zapchania dziur, to soczysta kwintesencja stylu Wormwood. Wszechstronnie utalentowana, pani Lara Haynes Freed wymiata na swojej desce do prasowania takie tła i melodie, że aż się skóra marszczy na piętach. Sami oceńcie intro do Seven. Straszny schiz, chyba odstawię narkotyki. Ale na poważnie: to naprawdę unikatowe w tej konwencji artystycznej; jakoś nikt wcześniej (a nawet później) nie pomyślał, żeby dodać agresywnej muzyce takiego mistycznego kopa.

Ale nawet bez tej obłąkańczej stylistyki mrocznego horroru, mamy na talerzyku zacny kawał soczystej, pikantnej nienawiści. Niemożliwej do ujarzmienia nawet przy pomocy pokrętła głośności, bo nie jest to wyidukowany za pomocą intensywności szumu w tle i kręconych przez skacowanych kamerzystów teledysków słomiano-zapałczany gniew całej tej rzeszy mallcore’owych beztalenci. Trzeba dać z siebie więcej, niż tylko durną gębę do gazety, żeby stworzyć choćby pozory prawdziwości i osobistego poparcia dla przekazywanych treści.

No a na koniec, w ramach wyjaśnień – słowo wormwood oznacza po prostu stary dobry piołun, niezawodne ziółko na robaki wszelkiej maści, ale nie tylko - główne skojarzenie dotyczy produkcji pewnego niezwykle popularnego wśród fin-de-siecle’owej cyganerii trunku. Podobno w dużych ilościach powoduje zaburzenia psychiczne. Miejmy nadzieję, że chociaż muzyka spod znaku złego zielska jest… niegroźna…?



Lista utworów:

1. Screwtape
2. Resurrect
3. Nothing
4. Descendant
5. The Endless Search for Food
6. Requiescat
7. Circus
8. Seven
9. Out Cold
10.Soundtrack

Długość: 41:51

Ocena: 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz