wtorek, 8 listopada 2011
My Dying Bride - Barghest O' Whitby
(CD, Peaceville Records, 2011)
Około 90 mil dzieli Halifax od Whitby - to dwugodzinna podróż z zachodniego do północnego hrabstwa Yorkshire, z pennińskich wrzosowisk na smagane wiatrami wybrzeże Morza Pólnocnego. W taką wyprawę w poszukiwaniu natchnienia udał się ostatnio Aaron Stainthorpe i jego drużyna, a wynikiem jest najnowsza EP-ka grupy, The Barghest O’ Whitby.
Dlaczego akurat tam? 120 lat wcześniej to senne miasteczko odwiedził niejaki Bram Stoker, poszukując inspiracji do noweli literackich własnego autorstwa, których wydawanie pomagało mu podreperować skromny budżet.
Pewnej straszliwej nocy, pośrodku gwałtownego sztormu, na wybrzeżu nieopodal miasta Whitby osiada rosyjski statek Demeter. Brakuje załogi, a ostatnie dramatyczne zapiski w dzienniku okrętowym mówią o dziwnych wydarzeniach i o złowrogiej sile, która opanowała jednostkę, doprowadzając do tragedii. Świadkowie podobno widzieli wielkiego, czarnego psa uciekającego z wraku…
Taki wątek pojawia się w początkowych rozdziałach Drakuli, najsłynniejszej z powieści gotyckich, wydanej przez Stokera w 1897 roku. A czarny pies? Czarny pies to barghest, mityczny pies-goblin wywodzący się z legend północnej Anglii, akurat w tym szczególnym literackim kontekście stanowiący jedną z postaci, w którą zdolny jest zamieniać się hrabia-wampir.
Scena i tło przygotowane, audytorium nastrojone do właściwej atmosfery, zatem co z artystami? Zgodnie z oczekiwaniami, pokazali, że naprawdę należy się z nimi liczyć na muzycznym rynku. To kolejna solidna porcja materiału od My Dying Bride. Nietypowa, bo aż półgodzinna suita, na miarę Edge of Sanity – Crimson lub Change of Seasons od Dream Theater, która stotnie stanowi przekrój stylów i świadectwo wielkich możliwości kapeli z Halifax.
Początek jaskrawy, szum wiatru przecięty gitarowym jazgotem i sugestywnym brzmieniem smyczka. Nieśmiało wchodzi perkusja, która nada rytm dalszej części utworu. Złowrogi wokal próbujący wedrzeć się z przekazem. Blasty, równa melodia i udomowienie Barghesta. Mówi konkretnie, czysto. Znowu smyczki, niczym zapowiedź nadciągającej burzy. Tonacja ściąga w dół…
Ponownie przebudzenie, kolejny dzień bez słońca na horyzoncie. Wyrównanie, aparat EKG wybija równy, powolny puls. Zdania pytające, deklaracje, szersze spojrzenie, bez krzty egoizmu. Dłuższe melodyjne przejście, właściwie nużące… do punktu zupełnej ciszy, minus sto decybeli.
Znów solo wiosło rypiące ciszę i wiatr w tle. I znów wchodzi cały zestaw, ale bez szału, bardzo przewidywalnie. Czas na zaparzenie herbatki albo wyciągnięcie browara z lodówki.
Wtem! W dwudziestej minucie zmieniamy scenerię, połałdowana melodia i gasnący wokal… Melodia świdruje czarne chmury, które w międzyczasie zebrały się nad horyzontem. Brzęk, ostatni feedback i…. jazdaaaaa!
Ha! Mocne udzerzenie ze wszech stron świata! Pokazówka lepsza niż telezakupy w Mango! Trzy minuty blastów, moment chwały MDB. Jaki doom metal? Żwawe to jak pieron, pełnokrwiste i soczyste! Nie ma lipy!
Lista utworów:
1. The Barghest O’ Whitby
Długość: 27:04
Ocena: 9/10
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Potrafisz zachęcić. Cóż za wnikliwa analiza. Piszesz tak, że z chęcią bym posłuchała ;)
OdpowiedzUsuń