BLOG POŚWIĘCONY MUZYCE DOOM METALOWEJ. RECENZJE. HISTORIA. NOWE TRENDY.








Szanowni Czytelnicy

Riders of Endtime poświęcony jest muzyce doom metalowej, ale postrzeganej raczej przez wymiar jej współczesnych, ekstremalnych gatunków. Blogi wyrażają preferencje, opinie i poglądy ich autorów. Dlatego też nie ukrywam, że dobór treści jest subiektywny, a może i tendencyjny. Ze względu na muzyczne zainteresowania, będę ciążył w kierunku nieco bardziej "abrazyjnych" podgatunków pozbawionego nadziei (ale nie beznadziejnego) metalu. Wczesny death/doom, muzyczna ekstrema drone/doom oraz koktajl zagłady z błotem, głównie z okolic Nowego Orleanu to tematyka kluczowa dla bloga.

Skupiam się głównie na recenzjach, staram się w kilku słowach przekonać do lub odradzić zapoznanie się z wybranym wydawnictwem. Poprzez odkrywanie, publikowanie, zachęcanie staram się przekonać, że doom metalu warto słuchać. Że mimo ograniczonego zasięgu i grona słuchaczy, warto odnaleźć w tym gatunku mrocznej sztuki czegoś dla siebie.


Krzysztof Koper, urai






poniedziałek, 21 grudnia 2009

Funeral – In Fields of Pestilent Grief


(CD, Nocturnal Music, 2002)

Wbrew nazwie zespołu i jego wczesnych dokonaniach, na swoim pierwszym w tym tysiącleciu opusie norwescy mistrzowie serwują nam melodyjny, transcendentny i głęboko emocjonalny death/doom. Jak gdyby preludium do tragicznego odejścia basisty Einara Fredriksena.

Gęsty strumień muzyki, bardzo esencjonalne brzmienie, absolutna negacja ciszy... co nie oznacza, że nachalnie koncentruje na sobie wszystkie wolne rezerwy uwagi słuchacza. Odstępy między uderzeniami perkusji i riffami wypełnia niebiański wokal Hanne Hukkelberg. Żadnej szorstkości i chropowatości, żadnych abrazyjnych growli (jeden wyjątek), tylko czysty, nieskażony śpiew. Wieloaspektowość, wyrażająca się w licznych meandrach i auralnych dygresjach. Mroczne lśnienie głębokiej melancholii.

Introspektywne liryki, których natura jest całkowicie niezgodna z rozumianym w psychologii terapeutycznym celem badań samoświadomości. Nieuleczalna melancholia podkreślona przez bezowocne inwokacje do wyimaginowanego boga, niespełnionej miłości. Poczucie winy i na zawsze straconej szansy. Wysublimowane, melodyjne riffy jak gdyby wyrażające przemożną tęsknotę za bliskością i spaczonym sensem istnienia. Lecz nie jest to niemy krzyk, to prawdziwie epickie, niezwykle patetyczne misterium żalu i rozpaczy. Cisza jako popularny środek wyrażania pustki i autodestrukcyjnej niemocy wyraźnie nie znalazła zastosowania na tym albumie Norwegów.

Konwencja większości utworów jest bardzo podobna, co nie oznacza, że razi powtarzalność charakterystycznych dla płyty motywów. Swą odmiennością wyróżniają się natomiast trzy kawałki – tytułowy, krótki klawiszowy opus; podniosły, elektroniczny epilog oraz poprzedzający go „Vile Are the Pains”, przywodzący na myśl wczesną wizję gatunku death/doom – żwawsza rytmika, proste zagrywki, growlujący wokalista oraz przerywnik w postaci nieco przaśnej klawiszowej solówki a la Cradle of Filth.

Krótko mówiąc - jest to album, z którym niewątpliwie warto się zapoznać. Mocny zastrzyk rasowego doom metalu dla zaprawionych w bojach i całkiem dobre miejsce, aby zacząć przygodę z gatunkiem dla tych, którzy tkwią w nieumyślnej zapewne ignorancji.

Lista utworów:

1. Yield to Me
2. Truly a Suffering
3. The Repentant
4. The Stings I Carry
5. When Light Will Dawn
6. In Fields of Pestilent Grief
7. Facing Failure
8. What Could Have Been
9. Vile Are the Pains
10. Epilogue

Długość: 54:33

Ocena: 8/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz