BLOG POŚWIĘCONY MUZYCE DOOM METALOWEJ. RECENZJE. HISTORIA. NOWE TRENDY.








Szanowni Czytelnicy

Riders of Endtime poświęcony jest muzyce doom metalowej, ale postrzeganej raczej przez wymiar jej współczesnych, ekstremalnych gatunków. Blogi wyrażają preferencje, opinie i poglądy ich autorów. Dlatego też nie ukrywam, że dobór treści jest subiektywny, a może i tendencyjny. Ze względu na muzyczne zainteresowania, będę ciążył w kierunku nieco bardziej "abrazyjnych" podgatunków pozbawionego nadziei (ale nie beznadziejnego) metalu. Wczesny death/doom, muzyczna ekstrema drone/doom oraz koktajl zagłady z błotem, głównie z okolic Nowego Orleanu to tematyka kluczowa dla bloga.

Skupiam się głównie na recenzjach, staram się w kilku słowach przekonać do lub odradzić zapoznanie się z wybranym wydawnictwem. Poprzez odkrywanie, publikowanie, zachęcanie staram się przekonać, że doom metalu warto słuchać. Że mimo ograniczonego zasięgu i grona słuchaczy, warto odnaleźć w tym gatunku mrocznej sztuki czegoś dla siebie.


Krzysztof Koper, urai






wtorek, 25 października 2011

Hooded Menace - Fullfill the Curse


(CD, Razorback Records 2008)

Lokomotywą twórczą Hooded Menace jest Lasse Pyykkö, muzyk udzielający się m. in. w niżej opisywanym Acid Witch, ale przede wszystkim w noszącym pewne znamiona undergroundowej uberkultowości deathmetalowym Phlegethon (ciągła aktywność i masa demówek wydanych od 1989 roku). Cechą wspólną realizowanych przez niego projektów jest tematyka – horror, i to w ujęciu raczej średniobudżetowych filmów o europejskiej proweniencji z okresu trzech dekad poczynając od lat sześćdziesiątych XX wieku. Epatujących lesbijskim seksem i rozprutymi wnętrzościami, nieco abstrakcyjnych i okraszonych ponadprzeciętnymi ścieżkami dźwiękowymi. Wystarczy posłuchać ostatniego utworu na płycie Fullfill the Curse – zaaranżowanego motywu muzycznego z włoskiej krwawej rąbanki Manhattan Baby z 1982 roku, dzieła kontrowersyjnego reżysera Lucio Fulciego.

Pomijając ten instrumentalny, nieco odległy od głównej treści smaczek, na krążku znajdziemy surowy death/doom oparty na sprawdzonych technikach gitarowych, perkusyjnych i wokalnych. Na „pierwszy rzut ucha” powrót do korzeni podgatunku, ale po dalszym mieleniu zawartości w mózgu pojawia się nieodparta refleksja, że tak naprawdę to fuzja baaardzo zwolnionego standardowego dla początku lat 90-tych death metalu z motywami klasycznej, post-sabbathowej jazdy walcem bez trzymanki. Okraszonej, rzecz jasna, wstawkami ze strasznych filmów, bedącymi niejako spoiwem albumu. Krótkie „who’s there… who is it” wypowiedziane wystraszonym głosem i wjazd ciasteczkowego potwora na ciężkich riffach i bębnach w Grasp of the Beastwoman to niewątpliwie jeden z najlepszych momentów na płycie. Jest ciężko, bardzo ciężko, mrocznie, bardzo mrocznie, ale i… momentami nadspodziewanie melodyjnie i w pewnym chorym sensie „pięknie”. Z owych wspomnianych technik gitarowych – jedno wiosło piłuje równo po niskich tonach, drugie wkracza „nad” ze swoimi mniej lub bardziej harmonijnymi liniami melodycznymi. Praca perkusisty bardzo solidna, ale bez gwiazdorstwa.

Zachęcam szczególnie amatorów ciężkiej surowizny. Zresztą po okładce doskonale widać do kogo kierują swoje dzieło ludkowie z Hooded Menace.


Lista utworów:

1. Rotting Rampage (Menace of the Skeletal Dead)
2. Fulfill the Curse
3. Grasp of the Beastwoman
4. Laboratory of Nightmares
5. Beauty and the Feast
6. The Eyeless Horde
7. The Love Song of Gotho, Hunchback of the Morgue
8. Arcane Epitaph
9. Theme from Manhattan Baby

Długość: 52:32

Ocena: 8/10


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz