BLOG POŚWIĘCONY MUZYCE DOOM METALOWEJ. RECENZJE. HISTORIA. NOWE TRENDY.








Szanowni Czytelnicy

Riders of Endtime poświęcony jest muzyce doom metalowej, ale postrzeganej raczej przez wymiar jej współczesnych, ekstremalnych gatunków. Blogi wyrażają preferencje, opinie i poglądy ich autorów. Dlatego też nie ukrywam, że dobór treści jest subiektywny, a może i tendencyjny. Ze względu na muzyczne zainteresowania, będę ciążył w kierunku nieco bardziej "abrazyjnych" podgatunków pozbawionego nadziei (ale nie beznadziejnego) metalu. Wczesny death/doom, muzyczna ekstrema drone/doom oraz koktajl zagłady z błotem, głównie z okolic Nowego Orleanu to tematyka kluczowa dla bloga.

Skupiam się głównie na recenzjach, staram się w kilku słowach przekonać do lub odradzić zapoznanie się z wybranym wydawnictwem. Poprzez odkrywanie, publikowanie, zachęcanie staram się przekonać, że doom metalu warto słuchać. Że mimo ograniczonego zasięgu i grona słuchaczy, warto odnaleźć w tym gatunku mrocznej sztuki czegoś dla siebie.


Krzysztof Koper, urai






czwartek, 14 stycznia 2010

My Shameful - The Return To Nothing


(CD, Firebox Records, 2006)

Finlandia, kraj, w którym prawie nikt nie pije wódki o wyzywająco patriotycznej nazwie, a co druga kapela grająca na pogrzebach ma szansę na zrobienie międzynarodowej kariery… Gdzieś tam, w ciemnych lasach pomiędzy jeziorem numer 956 a jeziorem numer 957, pracowici muzycy z My Shameful odlali kolejne działo, które masywnymi szrapnelami zmiażdzyć ma konkurencję w dziedzinie tworzenia posępnych i wciągających resztki światła jak szatańska gąbka dźwięków. Masywny fiński tank zaatakował oficjalnie już po raz trzeci, na blitzkriegowo pełnym gazie, z ponurym impetem wdzierając się w pierwsze linie obrony wroga. Ale niestety, na tym froncie oprócz wypełniających okopy stert mięsa armatniego walczą też weterani wielu krwawych starć, odziani w gorejące mrokiem pancerze kombatanci z insygniami death/doom na czapkach. Relacje z frontu są sprzeczne, niektórzy mówią o sukcesie najeźdźcy, niektórzy znowu – o porażce agresora. Ja skłaniam się ku następującej wersji wydarzeń: rozpędzony czołg narobił sporo szkód, lecz niestety w obliczu przeważającej przewagi liczebnej i zaporowego ognia, stanął.

Jak mogło do tego dojść? Przecież mechanicy odwalili kawał dobrej roboty, logistyka też był cacy, a morale świetnie wyszkolonej załogi było wysokie… Naturalnym wyjaśnieniem jest więc, jak często w tych przypadkach, błąd w planowaniu. Sztab, pełen zachowawczo nastawionej, starej generalicji, także tym razem nie odważył się na ryzykowny, ale zdecydowany krok zmiany w klasycznej, znanej pewnie od czasów von Clausewitza taktyki. Ale czasy się zmieniają, a wróg nie śpi – warto więc udoskonalać swój arsenał i metody walki – tylko one w warunkach zimnowojennego wyścigu zbrojeń stanowią o delikatnym przechyleniu równowagi na korzyść którejkolwiek ze stron konfliktu. Bo o rewolucyjnych zapędach w doom metalu nie słychać już od dawna.

Raport niniejszy podsumowałbym jednym zdaniem: mimo, że The Return To Nothing złą płytą nie jest, przed odsłuchaniem radzę zaopatrzyć się w ciepłe ubranie, szalik, czapkę itp. Czasami bowiem powieje nudą, zrobi się przeciąg i o przeziębienie nietrudno, szczególnie, że zima nie odpuszcza.

Lista utworów:

1. This Same Grey Light
2. Days Grow Darker
3. No Dawn
4. The Return To Nothing
5. It Can’t Get Worse
6. Silent
7. Just One
8. Return

Długość: 51:04

Ocena: 6/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz