BLOG POŚWIĘCONY MUZYCE DOOM METALOWEJ. RECENZJE. HISTORIA. NOWE TRENDY.








Szanowni Czytelnicy

Riders of Endtime poświęcony jest muzyce doom metalowej, ale postrzeganej raczej przez wymiar jej współczesnych, ekstremalnych gatunków. Blogi wyrażają preferencje, opinie i poglądy ich autorów. Dlatego też nie ukrywam, że dobór treści jest subiektywny, a może i tendencyjny. Ze względu na muzyczne zainteresowania, będę ciążył w kierunku nieco bardziej "abrazyjnych" podgatunków pozbawionego nadziei (ale nie beznadziejnego) metalu. Wczesny death/doom, muzyczna ekstrema drone/doom oraz koktajl zagłady z błotem, głównie z okolic Nowego Orleanu to tematyka kluczowa dla bloga.

Skupiam się głównie na recenzjach, staram się w kilku słowach przekonać do lub odradzić zapoznanie się z wybranym wydawnictwem. Poprzez odkrywanie, publikowanie, zachęcanie staram się przekonać, że doom metalu warto słuchać. Że mimo ograniczonego zasięgu i grona słuchaczy, warto odnaleźć w tym gatunku mrocznej sztuki czegoś dla siebie.


Krzysztof Koper, urai






piątek, 12 lutego 2010

Confessor - Unraveled


(CD, Season of Mist, 2005)

Kiedyś zastanawiałem się, dlaczego Nick Holmes na tylnej okładce Lost Paradise ubrany jest w t-shirta z dość charakterystycznym logo amerykańskich eksperymentatorów – Confessor, wtedy jeszcze podziemniaków z trzema demówkami na koncie. Przesłuchałem więc ich pierwszy album, Condemned datowany na 1991 rok. Straszny wykręt, trzeba przynać, ale z pewnością ciekawy. Po jego wydaniu spowiednicy ucichli na kilkanaście lat, aż tu nagle, poprzedzony epką i singlem, w roku 2005 ukazał się drugi ich opus, Unraveled. Opus magnum, co warto zaznaczyć.

Świetnie się tego słucha, choć naprawdę nie umiem powiedzieć, do czego to podobne… być może do Watchtower, pionierów metalowej progresywy sprzed dwudziestu lat. Generalnie, to takie tradowe bujanie a la Trouble w asymetrycznych tempach, taki szalony wynalazek zdziwaczałego naukowca, zbudowany z części od pralki, trabanta i tostera do kawy. Przypuszczam, że chłopaki z Confessora znaleźli zapis nutowy w leju po meteorycie i po lekkim dostosowaniu do ziemskiego instrumentarium, nagrali i puścili w świat. Albo w ramach relaksu puszczali sobie ulubione nagrania od tyłu, aż spłynęły na nich fale zwariowanego natchnienia.

Charakterystyczny, wysoki ton wokalu Scotta Jeffreysa nie wszystkim przypadnie do gustu, ale pomaga zatrzymać rwący strumień riffów w ryzach. Korzystając z zamieszania, perkusista wyczynia takie sztuczki na swoim zestawie garnków i pokrywek, o jakich się fizjonomom do tej pory nie śniło. Nie mówiąc już o basie, stanowiącym doskonałe uzupełnienie sekcji rytmicznej. Warto zainwestować w dobry sprzęt grający, żeby usłyszeć wszystkie niesamowite przejścia, poczuć wszystkie smaczki tego znakomitego deserku dla zakochanych w melancholii i klasycznych zagrywkach z odrobiną niesamowitości.

Wpuszczeni w zawiłą muzyczną pułapkę zastawioną przez Confessora, będziemy się wić i gryźć niewidzialne sidła melodyjnych pasaży, wdychając opary słodkiego nektaru zasłyszanych już być może motywów, ale w zupełnie egzotycznych aranżacjach. Oto rzecz dla znudzonych przewidywalnością i schematycznością, taki dodatkowy kolorek do tęczy, o którym nikt do tej pory nie wiedział. Ale w zasadzie pasuje do każdej okazji, a szczególnie do braku okazji, bo wtedy odsłuchanie Unraveled od początku do końca samo może się stać wydarzeniem wyjątkowym, takim bardzo interesującym punktem każdego dnia. Zachęcam więc wszystkich do zrywania owoców także z tego drzewa, z którego podobno nie wolno.


Lista utworów:

1. Cross the Bar
2. Until Tomorrow
3. Wigstand
4. Blueprint Soul
5. The Downside
6. Sour Times
7. Hibernation
8. Strata of Fear
9. (hidden track)

Długość: 46:49

Ocena: 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz